Pioneer N-50

Pioneer N-50

Po przetarciu szlaku streamerów audio przez Yamahę, Marantza, Denona, Cambridge Audio i nawet takiego konserwatystę, jak NAD do kolejki po swój kawałek tortu ustawił się również Pioneer

  • Data: 2013-03-15

W przeciwieństwie do swoich konkurentów Pioneer na rynek wprowadził od razu dwa, z pozoru bliźniacze urządzenia N-50 i N-30. Pytanie, czym N-50 różni się od tańszego N-30, czyli za co musimy dopłacać 800zł. Oprócz kosmetycznych i praktycznie niezauważalnych zmian wymiarów (1,5mm wysokości i wzrost wagi o 2,3kg), nieznacznie (o 3W) wzrósł apetyt na energię. Najważniejszym upgrade?em jest jednak dodanie wejść cyfrowych, dzięki czemu nabywca N-50 otrzymuje odtwarzacz sieciowy oraz przetwornik cyfrowo-analogowy, do którego można podpiąć pozostałe źródła cyfrowe (dekodery satelitarne i sieci kablowych, odtwarzacze CD/DVD/BR).

Pierwsze wrażenie

Jeśli istnieje ideał wysublimowanej prostoty, to moim zdaniem design N-50 niebezpiecznie się do niego zbliża. Na szczotkowanej płycie frontowej panuje wzorowy ład i minimalizm. Projektantom udało się pogodzić funkcjonalność z ergonomią i oszczędną formą. Za jedyną ozdobę można uznać firmowe logo, gdyż obecność pozostałych elementów podyktowana została wyłącznie względami praktycznymi.

Tuż pod logiem, po lewej stronie ściany czołowej umieszczono włącznik urządzenia z usytuowaną w samym jego centrum błękitną diodą, która gaśnie w trybie standby, pozwalając tym samym na pracę swojej rubinowej koleżance. Pod włącznikiem znajduje się czujnik IR oraz port USB dedykowany wszelakiej maści przenośnym odtwarzaczom. Na linii diody informującej o uśpieniu urządzenia umieszczono jeszcze dwie, tym razem błękitne LED-y, oznajmiające o uaktywnieniu trybów ?Pure audio? i ?Hi-Bit 32?. Dla zachowania optycznej równowagi 2,4? wyświetlacz QVGA oraz pięć przycisków nawigacyjnych umieszczono po prawej stronie ściany frontowej.

Na niewielkiej powierzchni matrycy udało się zmieścić wszelkie potrzebne informacje, poczynając od źródła sygnału poprzez parametry odtwarzanego pliku, na kolorowej miniaturze okładki/logo rozgłośni radiowej kończąc. Ekranik oczywiście można wyłączyć. Co jest szczególnie przydatną funkcją podczas nocnych odsłuchów.

Tył odtwarzacza również nie tylko nie rozczarowuje, a wręcz cieszy oczy przemyślaną funkcjonalnością. Znajdujące się po lewej stronie złocone terminale wyjść analogowych odsunięte są od siebie na odległość ok. 4,5 cm, dzięki czemu akceptują nawet najbardziej masywne wtyki interkonektów. Prawdę powiedziawszy, jest to jedyna ze znanych mi w rozsądnych przedziałach cenowych konstrukcja (pomijając bliźniaczy N-30), której producent pamięta o takich drobiazgach ułatwiających życie audiofilów.

Centralną część ściany tylnej zajmują podwójne (optyczne i koaksjalne) wejścia i wyjścia cyfrowe, gniazdo Ethernet RJ45, adapter odbiornika bluetooth (AS-BT200) i gniazdo USB typu B do podłączenia komputera w celu wykorzystania odtwarzacza w roli USB DAC-a (należy zainstalować odpowiednie sterowniki znajdujące się na stronie producenta). Standardowe gniazdo USB znajdujące się w sąsiedztwie wejścia Ethernet pełni jedynie funkcję źródła zasilania dla Access Pointa (np. dedykowanego AS-WL300).

Budowa

Najwięcej zmian w stosunku do modelu N-30 widocznych jest dopiero po rozkręceniu urządzenia. Za wzrost wagi odpowiedzialne jest drugie trafo EL. Oprócz płytki z zasilaczem impulsowym w N-50 jest 18W transformator zasilający układy USB i część cyfrową, oraz 3W dedykowany sekcji analogowej.

Oprócz zaskakująco rozbudowanego, jak na ten przedział cenowy, zasilania we wnętrzu odtwarzacza panuje ład i porządek. Główne sekcje (zasilająca, obróbki sygnału cyfrowego i wyjściowa z DAC-iem) ulokowane zostały na oddzielnych płytkach zajmujących większą część powierzchni. Połączenia między płytkami wykonano wielopinowymi złączkami. O ich trwałość nie należy się raczej martwić, gdyż sztywność obudowy zapewnia podwójny spód.

Za odbiór sygnałów ze wszystkich wejść odpowiedzialny jest odbiornik AKM AK4118, jednak np. sygnał z portu Bluetooth wymaga wcześniejszej konwersji w dedykowanym przetworniku A/D AK5358. Również sygnał z sieci LAN i USB (frontowego) trafia do wysokowydajnego procesora DM860, a następnie po SPDIF do AK4118. Tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak i w N-50 z ww. odbiornika biegną do procesora DSP, by w końcu trafić do 32-bitowego DAC-a AK4480, który ukryto przed oczami ciekawskich, umieszczając go na spodniej części płytki drukowanej.

Firmowe ?gratisy?

Warto wspomnieć o kilku mniej lub bardziej przydatnych funkcjach, w jakie wyposażono N-50. Pierwszą i jak najbardziej przydatną, szczególnie podczas odsłuchu plików skompresowanych oraz audycji radiowych, jest Auto Sound Retriver, która dzięki możliwościom procesora DSP próbuje odzyskać, a przynajmniej zrekompensować utratę jakości dźwięku powstałą podczas procesu stratnej kompresji. Warto pamiętać, że nie wszystkie ?rozgłośnie? nadają z jakością oferowaną np. przez Linn Radio i takie uszlachetnienie bardzo często pozwala znacząco podnieść komfort odsłuchu. Równie przydatną funkcjonalnością jest Auto Level Control pozwalająca uśpić czujność użytkownika, np. przy zmianie źródeł. Pilnuje, aby głośność była zachowana na tym samym poziomie. Z kolei funkcja Hi-bit 32 pozwala zwiększyć zakres dynamiki poprzez konwersję sygnału 16- i 24-bitowego na 32-bitowy. Jest jeszcze Sound Retriver Air dedykowany bezprzewodowej transmisji Bluetooth (BT Audio/Air Jam).

Ergonomia i sterowanie

Choć producent do N-50 dołącza dedykowanego pilota, to zasadność jego używania, o wygodzie nie wspominając, jest ? delikatnie mówiąc ? umowna. Wielkość umieszczonego na froncie wyświetlacza i tak wymusza podejście w jego pobliże w celu wybrania określonego nagrania, więc przewaga nad konwencjonalnym odtwarzaczem płyt topnieje w zastraszającym tempie. Jednak wystarczy być szczęśliwym posiadaczem iPoda/iPhone?a/iPada bądź innego smartfona z systemem Android, aby zapewnić sobie proste i intuicyjne zarządzanie zasobami muzycznymi w postaci plików. Jest tylko jedno ?ale? ? w sieci, do której podpięty będzie N-50, musi być router Wi-Fi. Pozwoli to na podłączenie streamera w dwojaki sposób. Pierwszym jest wykorzystanie dedykowanego AccessPointa AS-WL300 lub jakiegokolwiek innego, co niesie z sobą zagrożenie godzenia się na niedogodności i ograniczenia nie zawsze stabilnej transmisji bezprzewodowej, co jest szczególnie dokuczliwe podczas odsłuchu plików w wysokiej rozdzielczości. Drugim i zdecydowanie mniej kłopotliwym (pomijając konieczność okablowania pomieszczeń odsłuchowych) jest połączenie za pomocą popularnej ?skrętki? (CAT 5e), dzięki czemu przesyłane dane będą zdecydowanie mniej narażone na przerwania, a Wi-Fi będzie konieczne jedynie do obsługi odtwarzacza.

Aplikacja Pioneer Control App nie poraża pomysłowością w kwestii wyświetlania okładek, ale za to działa szybko i stabilnie, a jej obsługa jest na tyle intuicyjna, że nawet osoba nieobeznana z arkanami PC-Audio nie będzie miała problemów z jej opanowaniem.

Jedyna uwaga, jaka mi się nasunęła podczas użytkowania N-50, to brak możliwości wyboru pauzy podczas odtwarzania danego pliku. Zupełnie nie mam pojęcia, czym ta dysfunkcja została podyktowana, ale jeśli słuchacza najdzie ochota na zatrzymanie nagrania, może jedynie je permanentnie zastopować i w przypadku wznowienia odtwarzać dany utwór od początku. Jest to szczególnie uciążliwe przy obrazach płyt. Chodzi o to, że N-50 nie potrafi (jeszcze?) czytać dołączanych do obrazów płyt arkuszy dyrektyw (.cue), w których zawarte są wszelkiego rodzaju informacje dotyczące podziału obrazu na poszczególne utwory, ich nazwy, wykonawców i pozostałe dane zaszyte z reguły w tzw. tagach. W związku z powyższym, jeśli podczas odtwarzania takiego obrazu płyty dajmy na to w 45. minucie będziemy chcieli zatrzymać nagranie, to ? jeśli nie zapamiętamy momentu, w którym skończyliśmy ? automatycznie fundujemy sobie tzw. ?powtórkę z rozrywki?. Mam nadzieję, że ta drobnostka zostanie poprawiona w którymś z najbliższych update?ów oprogramowania, tym bardziej że konkurenci nie mają z pauzą najmniejszych problemów. Jest jeszcze jedna słabostka, o której należy wspomnieć, zwłaszcza że dotyczy większości odtwarzaczy strumieniowych pochodzących od producentów branży hi-fi. Mowa o nieszczęsnej funkcji ?gapless? umożliwiającej odtwarzanie nagrań bez przerw między nimi. O ile przy albumach studyjnych i przytłaczającej większości muzyki rozrywkowej jest to zupełnie pomijalna drobnostka, o tyle dla miłośników nagrań koncertowych i muzyki poważnej urasta do poważnego problemu. Zresztą nawet album ?The Wall? Pink Floyd po poszatkowaniu kilkusekundowymi przerwami nie brzmi tak, jak powinien. Aby zminimalizować tę przypadłość, można ratować się domowymi sposobami, które może nie są do końca wygodne i eleganckie, ale działają. Pierwszy to niejako pochodna wcześniej wymienionego braku umiejętności czytania arkuszy dyrektyw. Wystarczy zgrać dany album do obrazu (bez podziału na poszczególne utwory), aby cieszyć się spektaklem muzycznym pozbawionym przerw. Drugim i niestety niedziałającym ze wszystkimi odtwarzaczami strumieniowymi jest zainstalowanie na komputerze/serwerze na Windowsie/Mac OS X (nie natrafiłem jeszcze na informację, żeby komuś udała się ta sztuka na jakimś NAS-ie) darmowego(!) oprogramowania PS Audio eLyric Music Manager, który oprócz wbudowanego serwera UPnP posiada możliwość otagowania konkretnych albumów jako ?gapless?. Jeśli tylko ww. oprogramowanie będzie kompatybilne z odtwarzaczem strumieniowym, warto zaopatrzyć się w aplikację sterującą na iPoda/iPhone?a/iPada i zyskać pełny dostęp do domowych zasobów audio z okładkami i krótkimi notkami biograficznymi o artystach. Jedyną niedogodnością jest to, że przy takiej konfiguracji konieczny jest w sieci komputer pracujący jako serwer. Oczywiście powyższa uwaga nie dotyczy osób posiadających zestaw audio skonfigurowany tak, że serwerem i magazynem jest np. Mac mini. Piętą achillesową dostępnych na rynku odtwarzaczy strumieniowych ? w tym Pioneera N-50 i N-30 ? jest brak możliwości obsługi po USB pamięci masowych sformatowanych inaczej niż w FAT16 lub FAT32. Jedyną znaną mi konstrukcją potrafiącą ?zobaczyć? i zagrać zawartość dysków sformatowanych w NTFS-ie jest streamer Xindak D-1.

Miejsce w szeregu

Biorąc pod uwagę fakt, że Pioneer dołącza do grupy producentów oferujących streamery stosunkowo późno, można przypuszczać, że w możliwie najkrótszym czasie będzie się starał nadrobić zaległości. Ponadto projektanci N-50 i N-30 mogli obserwować choroby wieku dziecięcego nękające konkurencyjne urządzenia i uczyć się na cudzych błędach. Wszystkich oczywiście nie udało się uniknąć (wspominana pauza), jednak nie ma mowy o jakichkolwiek poważnych dysfunkcjach w stylu niemożności odtwarzania gęstych plików, jak ma to miejsce np. w NAD-zie C 446 (maks. parametry sygnału wejściowego to 24-bit/48kHz). Ba, warto również wspomnieć, że nie tylko odsługuje pliki o parametrach sięgających 24-bit/192kHz, ale jeszcze bez najmniejszych problemów radzi sobie z takimi wynalazkami, jak 24-bit/88,2kHz (sprawiającymi problemy urządzeniom opartym m.in. na kościach Tenor TE7022L) czy 24-bit/176kHz. Jest też jednym z nielicznych rozsądnie wycenionych odtwarzaczy strumieniowych, obok produktów Olive, Musical Fidelity Clic i jeszcze ciepłej nowości ? Xindaka o symbolu D1 (Squeezeboxy i inne wyroby pecetopochodne pozwolę sobie pominąć), wyposażonych w kolorowy wyświetlacz pozwalający cieszyć oczy nie tylko podstawowymi parametrami odtwarzanych plików, ale też miniaturami okładek bądź logo słuchanej stacji radiowej.

Brzmienie

Ponieważ N-50 zastąpił w moim systemie odsłuchiwany wcześniej tańszy i pozbawiony m.in. funkcji przetwornika oraz złoconych gniazd N-30, bez problemu mogłem wychwycić istniejące między nimi ewentualne różnice. Poprawie uległo nasycenie średnicy, która w tańszym modelu mogła niektórym wydać się zbyt beznamiętna i zdehumanizowana. W N-50 pojawiają się pierwsze, choć nadal nieśmiałe przebłyski słodyczy. Jednak nie jest to gęsta i kremowa słodycz mało dietetycznych lodów czekoladowych, lecz bardziej rześka i lekka, charakterystyczna np. dla sorbetu cytrynowego. Jeśli na jednym biegunie postawiłoby się kładące największy nacisk na muzykalność i przyjemność odsłuchu Marantza NA7004 i Olive O2M, a na przeciwległym zdecydowanie droższe, ale stawiające na jak najwierniejszy przekaz Yamahę NP-S2000 i Linna Klimax DS, to odtwarzacz Pioneera należałoby ulokować zdecydowanie bliżej tej drugiej grupy. Nie mogąc się jednak pochwalić finezją i szlachetnością brzmienia charakterystycznego dla droższych konkurentów, N-50 stawia na rzetelność. Dzięki temu różnicowanie jakości nagrań stoi na wysokim poziomie, a idąca w parze detaliczność nie pozwala, aby słuchaczowi umknęły jakieś niuanse zapisane w materiale źródłowym.

Pomimo braku oznak ocieplenia nawet długotrwały odsłuch ?Opera Arias? Anny Netrebko w wersji 24-bit/88,2kHz nie powodował zmęczenia, choć osobiście preferuję bardziej ?lampowe? brzmienie. Za to ostatni remaster U2 ?Achtung Baby? (Deluxe Edition) i Nirvany ?Nevermind? w 24-bit/96kHz (oba dostępne na hdtracks) w pełni pokazały klimaty, w których Pioneer czuł się jak ryba w wodzie. Konturowość dźwięków i precyzja w ich ogniskowaniu sprzyjała zadziorności muzyki. Wcześniejsze wydania ww. albumów praktycznie nie dawały się słuchać ze względu na mierną realizację, ale odsłuch nowych wersji przywracał wiarę w rocka. O ile w klasyce mogło brakować artyzmu mogącego w pełni uwypuklić geniusz Mozarta bądź Pucciniego, o tyle w rocku i popie jego akuratność staje się zaletą. Wysublimowane brzmienie świetnie sprawdza się na pałacowych salonach, za to na stadionie albo w zadymionym klubie pełnym wrzeszczących nastolatków już niekoniecznie.

Użycie N-50 jedynie jako transportu cyfrowego i podłączenie go do przetwornika D/A wyższej klasy również nie wydaje się pozbawione sensu. Zarówno z NuForce DAC-9, jak i z lampowym odtwarzaczem Ayon CD-07s wyposażonym w wejście cyfrowe Pioneer stworzył bardzo udane zestawy, dostarczając dźwięk bez porównania wyższej klasy od tego, co sam mógł zaoferować. Poprawie uległy wszystkie aspekty prezentacji ze szczególnym uwzględnieniem nasycenia średnicy i odczuwalnym wzrostem namacalności oraz potęgi dźwięku. Warto jednak pamiętać o ?drobnej? różnicy w cenie ww. urządzeń i będącego obiektem niniejszego testu odtwarzacza.

Podsumowanie

Pioneer N-50 jest bogato wyposażonym i zaskakująco solidnie wykonanym sieciowym odtwarzaczem audio. Oferując pełną zgodność z najpopularniejszymi formatami plików muzycznych (również gęstych), wydaje się być idealnym kandydatem dla osób stawiających swoje pierwsze kroki w integracji zgromadzonych na dyskach zbiorach muzycznych z pełnoprawnymi zestawami hi-fi. Również bardziej doświadczeni audiofile mogą być nim zainteresowani, gdyż podłączony do wysokiej klasy DAC-a pozwoli im zwiększyć funkcjonalność posiadanych zestawów, a jeśli granie z plików przypadnie im do gustu, poszukać jego następcy wśród bardziej ambitnych konstrukcji wyspecjalizowanych producentów.

Werdykt: Pioneer N-50

★★★★ Bardzo solidnie wykonany odtwarzacz o dużych możliwościach i dobrym dźwięku