Ayre AX-5

Ayre AX-5

Amerykańska firma Ayre jest w swojej ojczyźnie znanym i cenionym producentem audio, ale w Polsce wciąż nie cieszy się tak dużą popularnością, jak moim zdaniem powinna. Czas to zmienić! Testujemy integrę AX-5...

  • Data: 2014-07-16

Zacznę nietypowo, bo od małej dygresji. Kilka lat temu na polskich forach tematycznych pojawiało się mnóstwo wątków, w których audiofile opisywali swoje przygody z różnymi firmami kurierskimi. Nie wnikając w szczegóły, sprowadzało się to do tego, że dość często wymarzone urządzenia, na które wydano ciężko zarobione pieniądze, docierały do odbiorców uszkodzone. Miałem okazje być w kilku tzw. sortowniach różnych firm kurierskich i zobaczyć na własne oczy, że praca tam jest ciężką, fizyczną harówką, wymagającą przerzucania ton paczek dziennie. Efekt jest taki, że owe ciężkie paczki często wypadają z rąk, spadają z taśmy, łatwiej je czasem rzucić niż położyć etc. i stąd czasem docierają do odbiorców mocno sfatygowane. Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Otóż dlatego, że takich wpisów na forach jest ostatnio zdecydowanie mniej. Czy coś się zmieniło w firmach kurierskich? Nie sądzę. Za to najwyraźniej wielu producentów urządzeń audio poszło po rozum do głowy i zaczęło stosować niemal pancerne opakowania swoich produktów, a testowany wzmacniacz Ayre jest tego znakomitym przykładem. Bez wątpienia pakowanie np. wzmacniaczy w podwójne kartony, wykonane z grubego materiału, w których spoczywają urządzenia szczelnie otoczone piankami, styropianami czy innymi materiałami, jest bardziej kosztowne, a i koszty wysyłki są większe, bo dodatkowe elementy opakowania potrafią sporo ważyć. Ale bez wątpienia także te koszty zwracają się z nawiązką, bo zapewne jest znacznie mniej reklamacji dotyczących uszkodzeń w transporcie (a proszę mi wierzyć, nie zawsze można przerzucić odpowiedzialność na firmę transportową i zrekompensować sobie w ten sposób poniesione straty), a i klienci, którzy już zdecydowali się na zakup danego produktu, nie mają powodu do narzekań, że produkt nie dotarł w nienaruszonym stanie. Jedynymi "poszkodowanymi" w tej sytuacji są recenzenci i pracownicy dystrybutorów, którzy muszą często targać znacznie cięższe paczki... Koniec dygresji.

Wzmacniacz Ayre AX-5 dociera więc do klienta znakomicie zapakowany, dzięki czemu ryzyko uszkodzenia w transporcie zostało znacząco zminimalizowane. I choć samo urządzenie nie należy do najcięższych na rynku (22kg), to wraz z opakowaniem stanowi prawdziwe wyzwanie dla osoby, która musi go przenosić. Testowana integra jest elementem serii Ayre oznaczonej cyferką "5". Wraz z końcówką mocy VX-5 i odtwarzaczem multiformatowym DX-5 pojawiła się ona w ofercie w 2012 roku. Wzmacniacz występuje w dwóch wersjach kolorystycznych – srebrnej i czarnej. Obudowę wykonano z grubego aluminium. Cechą charakterystyczną jest niewielka ilość manipulatorów na froncie urządzenia – po dwóch stronach sporego niebieskiego, umieszczonego centralnie wyświetlacza znajdują się tylko dwa przyciski i dwa pokrętła. Jedno z pokręteł pozwala na regulację głośności, drugie na wybór używanego w danym momencie wejścia. Wraz z przyciskami pozwalają one także na obsługę rozbudowanego menu. Zanim jednak o nim, jeszcze kilka słów o górnym i tylnym panelu. W górnym umieszczono cztery podłużne otwory wentylacyjne – wzmacniacz potrafi się bowiem dość mocno nagrzać (spód swoją drogą pełni podobną funkcję). Pośrodku tylnego panelu znajduje się gniazdo zasilania IEC, główny włącznik urządzenia oraz gniazda Ayre Link służące do komunikacji między kilkoma urządzeniami tego producenta. Po bokach znajdują się specyficzne gniazda głośnikowe Cardasa – widełki (zdecydowanie wskazana terminacja) dociska się bowiem jedną płytką dokręcaną pojedynczym pokrętłem. Kontakt widełek z "gniazdem" jest dzięki temu znakomity, choć przy wyjątkowo ciężkich kablach czy też takich z wyjątkowo sztywnymi końcówkami złapanie obydwu końcówek naraz może nie być najprostsze, ale w końcu robi się to jedynie raz na jakiś czas, więc nie stanowi to żadnego problemu. Wejścia analogowe prawe i lewe znajdują się odpowiednio po prawej i lewej stronie tylnego panelu. Ponieważ AX-5 jest konstrukcją w pełni zbalansowaną, a także opartą na elementach dyskretnych i pracującą bez pętli sprzężenia zwrotnego, nie powinna dziwić duża ilość wejść zbalansowanych. W sumie wzmacniacz wyposażono w sześć wejść analogowych, z których cztery to wejścia zbalansowane (XLR). Także wyjście na pętlę magnetofonową to XLR-y. W przeciwieństwie do wielu innych producentów, Ayre Acoustics nie zdecydowało się na dodanie AX-5 przetwornika cyfrowo-analogowego, stąd brak wejść cyfrowych. Myślę, że to dobre posunięcie, jako że klasa zintegrowanych DAC-ów zwykle odstaje znacząco od klasy samego wzmacniacza, zmuszając posiadacza tegoż do zakupu osobnego, wysokiej klasy przetwornika. Wybór Ayre wydaje się więc nad wyraz rozsądny – proponuje klientom wysokiej klasy wzmacniacz zintegrowany i tym właśnie AX-5 ma być, niczym więcej. Wzmacniacz dysponuje w pełni wystarczającą dla większości kolumn mocą 125W (dla 8?, 250W dla 4?). Konstrukcję tego urządzenia oparto na kilku rozwiązaniach pochodzących z droższych produktów tej samej marki. Jednym z ciekawszych jest układ zastosowany po raz pierwszy w topowym przedwzmacniaczu Ayre, modelu KX-R (kosztującym prawie 80 tys. zł!) zwany VGT (variable-gain transconductance). Jak tłumaczył w jednym z wywiadów konstruktor Charles Hansen, w większości aktywnych przedwzmacniaczy sygnał wejściowy wzmacnia się napięciowo tak, by mógł on faktycznie wysterować końcówkę mocy. Jednakowoż by w efekcie uzyskać rozsądny zakres regulacji głośności, innymi słowy by wzmacniacz nie grał zbyt głośno, przed stopień wzmacniający sygnał wstawia się potencjometr, służący do tłumienia tegoż sygnału. Minusem tego rozwiązania jest fakt, że maksymalny odstęp sygnału od szumu uzyskuje się jedynie przy maksymalnej (a więc de facto nigdy niestosowanej) głośności. Przy realnych poziomach głośności wartość S/N jest znacząco gorsza niż deklarowana zwykle przez producentów w parametrach danego urządzenia. Dlatego też w integrze AX-5 nie zastosowano klasycznego stopnia przedwzmacniacza, ale własne rozwiązanie firmowe, wspomniany już układ VGT. Pozwala on użytkownikowi regulować wzmocnienie generowane przez stopień wejściowy urządzenia oparty na czterech JFET-ach. Pokrętło regulacji głośności, znajdujące się na froncie urządzenia, steruje parą znakomitych selektorów firmy Shallco. Owe przełączniki wyposażono w srebrne styki, a każda pozycja zmienia układ ręcznie dobieranych, niskoszumnych rezystorów. Zmiana pozycji potencjometru skutkuje połączeniem z JFET-owym stopniem wejściowym innego zestawu rezystorów (innej wartości), a co za tym idzie zmianą poziomu wzmocnienia. Regulacja głośności pracuje w 46 krokach o wartości 1,5dB każdy, dając możliwość ustawień w zakresie 67,5dB. Rzecz, o której warto wspomnieć, to słyszalne kliknięcia przy każdej zmianie głośności, wynikające z takiego właśnie sposobu jej regulacji – można się do tego bardzo szybko przyzwyczaić i właściwie przestać to zauważać. Oprócz VGT Ayre zastosowało tu także kilka innych ciekawych rozwiązań, począwszy od tranzystorowego stopnia wyjściowego Diamond (rozwiązania po raz pierwszy opisanego w 1964 roku!, a obecnie niejako na nowo "odkrytego" przez Charlesa Hansena), charakterystycznego dla marki transformatora z blachami EI (a nie toroidu, jak u większości konkurentów) czy też filtru RFI (pochodzącego z firmowego kondycjonera) wbudowanego w liniowy zasilacz wzmacniacza.

Wspominałem już także o rozbudowanym menu, które pozwala m.in. nazwać każde z wejść według własnego uznania, czy też ustawić dla niego indywidualny gain. Rzecz, która mnie na początku nieco zaskoczyła, to fakt, że jeśli chcemy używać danego wejścia, to nie tylko możemy, ale wręcz musimy je jakoś w menu nazwać. Z założenia wszystkie wejścia analogowe są bowiem nieaktywne i nie wystarczy podłączyć źródło do wybranego wejścia, ale trzeba jeszcze wejść w tryb setup wzmacniacza i dane wejście dowolnie nazwać, by je aktywować. Zauważalną tendencją na rynku w przypadku urządzeń posiadających kilka wejść analogowych jest odłączanie od układu tych nieużywanych, ale z sytuacją gdy nie wystarczy podłączyć źródło do wejścia, ale trzeba je jeszcze jakkolwiek nazwać, spotkałem się po raz pierwszy. Jak wspominałem, urządzenie dość mocno się grzeje, zużywając w ten sposób niemało prądu, co w dzisiejszych "proekologicznych" czasach nie jest mile widziane. Rozwiązanie z całkowitym odłączaniem urządzenia od prądu nie jest z kolei mile widziane przez audiofilów, bo po takim wyłączeniu potrzeba kilkunastu/kilkudziesięciu minut, zanim zacznie ono prezentować pełnię swoich możliwości. Ayre znalazło więc pewien kompromis, który może zadowolić i ekologów, i audiofilów – tryb "niskiego zużycia prądu", w którym napięcie jest podawane wyłącznie na stopień wstępny (stopień wyjściowy nie dostaje napięcia). Z jednej strony znacząco ogranicza to zużycie prądu, gdy nie słuchamy wzmacniacza, z drugiej pozwala osiągnąć satysfakcjonujące efekty brzmieniowe w krótkim czasie po włączeniu urządzenia. Integrę wyposażono w metalowego pilota zdalnego sterowania z podświetlanymi przyciskami – to bardzo ładnie i starannie wykonana jednostka uniwersalna, pozwalająca sterować kilkoma urządzeniami tej marki, niemająca nic wspólnego z powszechnie stosowanymi tanimi, plastikowymi OEM-ami – znakomicie pasuje do robiącego bardzo solidne wrażenie wzmacniacza.

Jakość brzmienia

Nigdy nie kryłem, że jestem zwolennikiem brzmienia wzmacniaczy lampowych. Oczywiście mają one swoje wady, ale w moim odczuciu zwykle pozwalają na bliższe obcowanie z muzyką jako taką, nawet jeśli dźwięk nie jest tak doskonały, jak z najlepszych tranzystorów. To oczywiście moje indywidualne preferencje, a nie uniwersalna prawda, z którą wszyscy muszą się zgadzać. Ale także wśród tranzystorów trafiają się takie, które dają mi ogromną przyjemność doświadczania muzyki. Tak jest z posiadanym przeze mnie ModWrightem KWA100SE (acz wspieranym firmowym pre lampowym – LS100), tak było z testowaną jakiś czas temu znakomitą integrą Vitusa SIA-025, Passem INT-30A czy Pathosem InpolRemix. Większość tych urządzeń pracuje w klasie A, która brzmieniem najbardziej zbliża się do tego, co oferują lampy. Ku mojemu zaskoczeniu brzmienie Ayre AX-5, wzmacniacza, który co prawda oddaje pierwszych kilka watów w klasie A, ale zasadniczo pracuje w klasie AB, spodobało mi się od pierwszej chwili (tzn. pierwszej chwili właściwych odsłuchów, jako że wzmacniacz zaliczył najpierw obowiązkową solidną rozgrzewkę w moim systemie). Zwykle gdy zaczynam odsłuch testowanego urządzenia, staram się przynajmniej na początku skupiać na analizie dźwięku, tymczasem tu moja uwaga od razu powędrowała w stronę muzyki. Sposób prezentacji tejże, choć bardzo czysty, rozdzielczy, selektywny i detaliczny, wcale nie zachęca do głębokiej analizy dźwięku. Nie ma tu śladu "wyczynowego" eksponowania najmniejszych detali, subtelności, hiperprzejrzystości etc., jak robi wiele wysoce analitycznych topowych tranzystorów. I choć żadnego z tych elementów tu wcale nie brakuje, to są one po prostu częściami większej całości i to właśnie ta całość – muzyka, zawarte w niej emocje – stanowi clou prezentacji. Istotne jest oczywiście, jakimi środkami osiąga się ten efekt. W tanich konstrukcjach stosuje się sztuczkę polegającą na ociepleniu, wyeksponowaniu średnicy – to wystarcza, by dźwięk był "przyjazny" dla ucha, namacalny, a jednoczesne wycofanie skrajów pasma maskuje ich słabości. W przypadku Ayre nie ma mowy ani o specjalnym podkreśleniu tonów średnich, ani o wycofaniu pozostałych. Dźwięk, zgodnie zresztą z tym, co napisał sam producent w instrukcji, można określić mianem ciepłego, tyle że efekt ten nie został osiągnięty przez faktyczne ocieplenie dźwięku, ale raczej przez bardzo płynną, gładką i naturalną prezentację. Te elementy w połączeniu z brakiem preferowania którejkolwiek części pasma, składają się na organiczną wręcz, a więc przyjazną dla ludzkiego ucha prezentację. To jednak bynajmniej nie koniec zalet amerykańskiej integry. Otóż, wzorem dobrych lamp i wzmacniaczy tranzystorowych w klasie A, także AX-5 potrafi grać pięknym, przestrzennym, otwartym dźwiękiem. Nie jest to uzyskiwane poprzez podkreślenie wysokich tonów, nadmierną ich ekspozycję, ale przez wysoką rozdzielczość i detaliczność, niepopadające w przesadną analityczność, oraz często niedocenianą spójność dźwięku. Dwa pierwsze elementy są dość oczywiste, natomiast temu ostatniemu należy się słowo wyjaśnienia. Jeśli mieliście Państwo okazję słuchać wielu różnych systemów, czy też testować poszczególne jego elementy, zapewne nie raz i nie dwa zdarzyło się Wam zachwycać np.: "cudowną, lśniącą górą pasma" albo "szybkim, potężnym, konturowym basem". I choć te elementy są bardzo efektowne, to jednak na dłuższą metę nie dają prawdziwej satysfakcji ze słuchania muzyki, stają się czasem wręcz męczące, o ile nie są elementem doskonale pasującym do reszty pasma. Najlepsze urządzenia audio to te, które potrafią pokazać muzykę jako spójną całość, a dopiero na nią mogą się składać mniejsze elementy. Rzecz w dopasowaniu wszystkich elementów tak, by owa "lśniąca, dźwięczna" góra i "potężny, szybki" bas nie były efektownymi wydarzeniami samymi w sobie, tylko stanowiły część większej, spójnej całości. Czasem oznacza to de facto rezygnację z części owej "efektowności" właśnie na rzecz spójności z resztą pasma. Ayre zrobiło to niezwykle umiejętnie. Bas jest potężny, ma dobry timing, rytm jest pewnie prowadzony i ma wystarczającą szybkość, by wiernie zagrać niemal każdą muzykę. Słuchając choćby mojego ulubionego kontrabasu, mogłem docenić naprawdę dobre różnicowanie niskich tonów, szeroką paletę barw, dynamikę czy długie wybrzmienia. Tak, są tranzystory, ze znanych mi raczej zdecydowanie droższe (np. Soulution), które prezentują nieco bardziej konturowy i jeszcze szybszy bas z jeszcze lepszą kontrolą. I niewykluczone, że pan Hansen mógłby uzyskać podobny efekt i tu, tyle że wówczas nie byłoby owego idealnego "sklejenia" basu z średnicą, owej tak zachwalanej przeze mnie spójności, co, moim zdaniem oczywiście, prowadziłoby do gorszego, a nie lepszego brzmienia, mimo że jeden z elementów teoretycznie byłby jeszcze lepszy. Podobnie rzecz ma się z górą – jest otwarta, detaliczna, raczej dość słodka w dobrym tego słowa znaczeniu. Trudno tu doszukać się ziarnistości, wyostrzeń czy innych podbarwień – jest czysto, dźwięcznie, jest tu mnóstwo powietrza. I znowu, teoretycznie są wzmacniacze, które są w stanie pokazać wysokie tony jeszcze nieco precyzyjniej, z ciut lepszym dociążeniem, tyle że gdyby zaaplikować to w przypadku AX-5, to także zachwiana zostałaby owa fantastyczna spójność dźwięku. Góra zaczęłaby dominować nad wyższą średnicą, co na pierwszy rzut ucha byłoby efektowne, a na dłuższą metę po prostu męczące. Wszystkie wymienione wyżej zalety tej maszyny pozwalają cieszyć się bliskim, niemal intymnym obcowaniem z właściwie każdym gatunkiem muzyki. Zazwyczaj testy tranzystorów sprawiają, że na mojej liście odsłuchowej jest zdecydowanie więcej niż zwykle muzyki rockowej czy dużej klasyki, a mniej akustycznego jazzu czy pięknych wokali. Tym razem było inaczej. I owszem, doskonale bawiłem się przy głośnym graniu żywych, dynamicznych nagrań AC/DC czy Aerosmith, ale z ogromną przyjemnością słuchałem także Evy Cassidy, Kate Bush, Franka Sinatry czy Marka Dyjaka. Wzmacniacz przeszedł śpiewająco moje testy zarówno głośnego, jak i bardzo cichego słuchania. Potrafił budować wciągającą atmosferę koncertu, jak i zagrać posklejane na konsoli nagrania studyjne. Jedną z ważniejszych jego zalet jest umiejętność różnicowania nagrań – mimo iż, jak pisałem, Ayre oferuje spójny, gładki, wręcz organiczny dźwięk, to wcale nie oznacza, że uśrednia on wszystkie nagrania i że wszystkie brzmią jednakowo "ładnie". Słabsze od strony technicznej nagrania w wydaniu AX-5 pozostają takimi nawet, jeśli amerykańska integra nie skupia się na eksponowaniu ich słabości. Moim niemal już sztandarowym przykładem są płyty U2. To jedna z moich ulubionych kapel i dlatego tym bardziej boli mnie, jak słabo od strony realizacyjnej wypada ta skądinąd fantastyczna muzyka. Ayre nie zastosowało żadnych sztuczek – nie uplastyczniło tych płaskich nagrań, nie dodało instrumentom wypełnienia, nie wyeliminowało momentami wręcz nieprzyjemnych wyostrzeń itd., itp. A jednak... pojawiła się gdzieś w tej prezentacji muzyka, która chwilami zabierała mnie do dawnych czasów, gdy słuchałem tych samych nagrań na przenośnym Kasprzaku, nie zwracając wówczas zupełnie uwagi na jakość nagrań, bo tamten sprzęt nie potrafił ich po prostu pokazać. Był to dla mnie kolejny dowód na to, że testowany wzmacniacz stara się przede wszystkim zaprezentować muzykę, a dźwięk jako taki jest tu na drugim miejscu. Był to de facto mój pierwszy bliższy (tzn. recenzencki) kontakt z produktem Ayre Acoustics i bez wątpienia poczułem coś na kształt pokrewieństwa dusz, a może raczej wrażliwości muzycznej z jego konstruktorem. Nie mam nic przeciwko, by takich ludzi było w branży audio jak najwięcej!

Podsumowanie

Właśnie to tak wychwalane przeze mnie wyważenie wszystkich elementów, znalezienie właściwych proporcji między nimi jest jednym z najważniejszych osiągnięć konstruktora Ayre AX-5. To ten element układanki sprawia, że Ayre gra muzykę, a nie tylko odtwarza dźwięk (acz i to robi bardzo dobrze). To dlatego dźwięk tej integry można nazwać relaksującym, choć właściwszym określeniem, moim zdaniem, jest: naturalnym. Tak grają dobre wzmacniacze lampowe, tranzystory w klasie A i tak właśnie gra Ayre AX-5 – czysto, detalicznie, gładko i spójnie, prezentując i bardzo dobrą rozdzielczość, i selektywność, i umiejętność budowy naturalnej, trójwymiarowej sceny. Ten ostatni aspekt jest dla mnie szczególnie ważny, bo zwłaszcza przy odtwarzaniu nagrań live sprawia, że muzycy pojawiają się w pokoju, albo to ja przenoszę się do sali koncertowej, a to z kolei pozwala mi doświadczać tej muzyki w sposób tak zbliżony do faktycznego uczestnictwa w koncercie, jak to tylko możliwe w domowych pieleszach. Ayre AX-5 to chyba oprócz Vitusa SIA-025 najlepsza tranzystorowa integra, jaką dane mi było do tej pory recenzować (choć oczywiście jeszcze wiele mam nadzieję przede mną). Brawo Ayre!

Werdykt: Ayre AX-5

★★★★★ Jedna z nielicznych konstrukcji tranzystorowych, która skupiają uwagę słuchacza na muzyce, a nie na dźwięku