Pioneer N-70AE
Testujemy udoskonaloną wersję topowego streamera/DAC-a marki Pioneer, N-70AE
- Data: 2017-12-06
- Autor: Marcin Gałuszka
Najwyżej obecnie pozycjonowany w katalogu Pioneera odtwarzacz strumieniowy N-70AE zadebiutował na wystawie High-End w Monachium 2017. Jego podobieństwo do poprzednika, modelu N-70A, jest uderzające. Nazwa nowej wersji różni się od starej tylko jedną literą. Łatwo się domyślić, co oznacza dołożone "E" (extension, ewentualnie expansion, evolution), a tym samym jakich zmian można się spodziewać. Mówiąc wprost – niewielkich, ale... robiących różnicę. Sprawdzamy, jak wielką.
Budowa i funkcjonalność
Na wypadek, gdyby zdjęcia N-70AE nie zrobiły na kimś odpowiedniego wrażenia, przywołajmy jego wagę: 11,5kg. Dwuwarstwowe chassis, aluminiowy front i panele boczne to jedno, ale w środku siedzą aż dwa sporej wielkości, osłonięte metalowymi kubkami transformatory – jeden obsługuje sekcję cyfrową i sterowania, a drugi sekcję analogową. Podział wnętrza jest bardzo czytelny, tworzą je trzy podobnej wielkości komory-ekrany. Zajmujące środkową część układy cyfrowe, na czele z procesorem Texas Instruments D808K013 chętnie wykorzystywanym przez Pioneera w aplitunerach, mikrokontrolerem wejścia USB audio (CMedia CM6632A) oraz odbiornikiem wejściowym S/PDIF PCM9211 (wcześniej AK4115VQ), to powód całego zamieszania z wersją AE. To tutaj znalazł się nieobecny w poprzednim wcieleniu urządzenia moduł do komunikacji bezprzewodowej, zawierający m.in. dwuzakresowy interfejs Wi-Fi. Reszta wygląda znajomo, ale ważne są szczegóły: 8-kanałowe kości ESS Technology ES9016S, po jednej sztuce na kanał, sprawdziły się w poprzedniej wersji, ale zmieniono np. wzmacniacze operacyjne (OPA2134UA zastąpiono OPA2604AU).
Przód odtwarzacza to powtórka z poprzedniej wersji 1:1. Choć zdobi go kwadratowy, kolorowy wyświetlacz, to wygląda minimalistycznie, jak przystało na "poważne" hi-fi. Trochę szkoda, że nie zwiększono przekątnej displeja, bo pokazywane na nim informacje już z odległości kilku metrów są praktycznie nieczytelne, a przecież miejsca na froncie nie brakuje. Można by też poprawić rozdzielczość... Z drugiej strony przynajmniej wyświetlacz jest – są streamery, które nie mają go wcale, w związku z czym nawigowanie po cyfrowych zasobach odbywa się wyłącznie poprzez aplikację. Oczywiście Pioneer też ma swoją "apkę" (Remote App), ale jeśli ktoś akurat nie ma pod ręką smartfona, to może skorzystać z przycisków fizycznych i ekraniku o przekątnej 3,5 cala. Z bliska odczytamy na nim wiele istotnych informacji: tytuł utworu i albumu, nazwę wykonawcy, format pliku, rozdzielczość i próbkowanie, a nawet obejrzymy okładkę. Czołówka ma także swoje wejście cyfrowe USB typu A (dla dysków twardych i urządzeń mobilnych), a także gniazdo słuchawkowe 6,3mm z cyfrową regulacją głośności (wzmacniacz słuchawkowy zbudowano na kości Texas Instrument TPA6120).
Z tyłu w oczy natychmiast rzucają się wyjścia XLR, a także szeroko rozstawione, wysokiej jakości pozłacane złącza RCA. W sekcji cyfrowej mamy po jednym "optyku" i "koaksjalu" na wejściu i wyjściu, dwa wejścia USB – typu A i B, a także złącze RJ45. Nad nimi umieszczono dwa gniazda, w które należy wkręcić anteny Wi-Fi. Z prawej strony (patrząc od tyłu) ulokowano dwubolcowe gniazdo zasilające IEC z wyraźnie oznaczoną polaryzacją: Neutral i Live.
Jak to wszystko przekłada się na możliwości N-70AE? Urządzenie jest kompatybilne niemal z każdym dostępnym formatem audio, zarówno PCM, jak i DSD. Wyjątek stanowią sygnały PCM 768kHz i DSD512, czyli te naprawdę rzadko spotykane. Możliwe są także zmiany ustawień filtrów cyfrowych dla obu typów sygnałów, acz różnice między nimi są na granicy percepcji. Nowa wersja streamera rozszerza funkcje sieciowe o Wi-Fi, Chromecasta i serwisy muzyczne, przede wszystkim TIDAL-a. Co ciekawe, nadal nie ma Bluetootha, ale to chyba nawet lepiej, bo z punktu widzenia audiofila czy melomana technologia ta, choć oferuje przyzwoitą jakość dźwięku, to nie jest doskonała.
Jakość dźwięku
Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, czy i w jakim stopniu brzmienie sekcji streamera różni się od USB-DAC-a. Owszem, różnica jest, ale niewprawne ucho będzie miało kłopot z jej ustaleniem. Jako streamer współpracujący bezpośrednio z dyskiem sieciowym (w tej roli "wystąpił" My Cloud marki WD z serwerem Twonky), N-70AE zagrał równo, spokojnie, gładko, selektywnie, bez wyostrzeń. Wejście USB audio zapewnia nieco lepszą przestrzeń i namacalność. Te same utwory odtwarzane na komputerze (Windows 10 Pro) za pośrednictwem Roona miały ciut większy rozmach, były żywsze i jakby bardziej obecne. Skala tych różnic nie jest jednak duża i można powiedzieć, że w obu wypadkach mamy do czynienia z bardzo dojrzałym dźwiękiem. Podobnie wygląda to z wejściami USB na froncie i z tyłu urządzenia. Jako "wariant startowy" można za to potraktować dodatki typu AirPlay czy Chromecast – brzmienie, jakie oferują, jest bardziej płaskie i nie angażuje w odsłuch w takim stopniu, jak Pioneer wykorzystany jako USB-DAC czy streamer.
N-70AE z pewnością spodoba się osobom gustującym w szlachetnych barwach, brzmieniu gładkim i ciepłym, wybornie oderwanym od głośników. Streamer z jednej strony skupia uwagę na detalach (aczkolwiek jego analityczność w skali bezwzględnej nie jest najwyższa), troszczy się o rytm, a z drugiej jest w stanie pokazać jakby rozmarzoną, piękniejszą wersję muzyki. Skąd to się bierze? Otóż jedną z cech charakterystycznych nowej "siedemdziesiątki" jest symulowanie (w sensie: naśladowanie, a nie stwarzanie fałszywych pozorów) analogowej barwy. Innymi słowy dźwięk, choć nie brak w nim szczegółów, jest zawsze melodyjny, harmonijny, a to sprawia, że nawet po wielu godzinach słuchania nie czuje się znużenia. Uderzające jest również to, że jako USB-DAC Pioneer praktycznie nie pozwala słuchać muzyki biernie. Rzecz jest o tyle ciekawa, że przekaz wydaje się pozbawiony efekciarstwa, tej energii, która zwykle przy pierwszym odsłuchu powoduje tzw. opad szczęki. A mimo to brzmienie N-70AE angażuje, przyciąga uwagę. Nie sposób przejść obojętnie obok rozmachu i wyrazistości, które przekładają się na dużą namacalność głosów. Są one swobodne, a ich zabarwienie emocjonalne łatwe do uchwycenia. Tak samo absorbująca jest scena dźwiękowa. Pioneer otwiera przed zestawami głośnikowymi ogromne okno, wielowarstwowe, a jednocześnie niebywale spójne, jednolite. Z mocnym bliskim planem i wyraźnymi elementami tła. Poszczególne zakresy? W kontekście wspomnianej spójności, nierozerwalności brzmienia opisywanie ich z osobna poniekąd mija się z celem. Ale spróbujmy. Bas spokojnie fundamentuje brzmienie, nie narzuca się, ale kiedy trzeba, potrafi pokazać swoją moc. Subtelnie ocieplona średnica zwiększa przyjemność odsłuchu i szczelnie spaja krańce pasma. Wysokie tony są wyraziste, acz wyraźnie podporządkowane ogólnej harmonii. Dynamika? Szybkie impulsy, nagłe zmiany poziomu dźwięku są pokazywane pewnie i bez wahania, co tylko potęguje wrażenie, że nic nie wymyka się spod kontroli. W efekcie dostajemy dźwięk relaksujący, a zarazem bardzo konkretny.
Podsumowanie
N-70AE polecam każdemu, kto albo stracił wiarę w pliki cyfrowe, albo dotąd jeszcze nie zdążył się do nich przekonać. Pioneer udowodnił, że ich brzmienie na tym pułapie cenowym może być płynne i plastyczne, bez tendencji do rozjaśniania, z obszerną, fenomenalnie wypełnioną przestrzenią. Zasłużona rekomendacja.
Werdykt: Pioneer N-70AE
Czytaj testy z tego wydania
- Blumenhofer Tempesta 17
- Cyrus Lyric
- Denon AVR-X6400H
- Heed Obelisk DA
- Hegel H190
- JBL Everest Elite 750NC
- Kryna Dica01-1.0R
- MEE audio Pinnacle P2
- Musical Fidelity M6s Encore 225
- NAD T-758 V3
- Paradigm Prestige 95F
- Phasemation CA-1000 + MA-1000
- Pioneer N-70AE
- Ruark Audio MR1 Mk2
- Sonos PlayBase
- Thöress F2A11