Parasound Halo Integrated
Parasound to marka z wieloletnią tradycją, zasłużona dla branży audio. Dlatego cieszy nas fakt, że jej produkty powróciły na polski rynek – testujemy wzmacniacz Parasound Halo Integrated
- Data: 2016-11-03
- Autor: Marek Dyba
Rok 1981 nie kojarzy się wielu Polakom najlepiej, ale to właśnie wtedy Richard Schram założył swoją firmę, którą nazwał Parasound. Na początku produkcja wszystkich urządzeń odbywała się w Japonii. Dlaczego? Bo było solidnie, ale i... taniej. W późniejszych latach została przeniesiona na Tajwan, zapewne z tego samego powodu. Dziś firma ma swoją siedzibę w Kalifornii, ale sama produkcja nadal odbywa się na Tajwanie. Od początku marka ta specjalizowała się we wzmacniaczach i amplitunerach, i właściwie zostało tak do dziś, choć w portfolio znajdziemy także przedwzmacniacz gramofonowy czy DAC ze wzmacniaczem słuchawkowym. Podstawą oferty tej firmy pozostaje linia nazwana Halo i to właśnie jeden z jej przedstawicieli trafił do testu.
Budowa
Halo Integrated 2.1 trudno nazwać po prostu integrą, jako że funkcjonalność tego urządzenia jest zdecydowanie większa niż klasycznego wzmacniacza z kilkoma wejściami i regulacją głośności. Używając kolokwialnego języka, można powiedzieć, że Parasound poszedł po bandzie i do środka niezbyt przecież dużego i rozsądnie wycenionego urządzenia wsadził właściwie wszystko, a nawet więcej. No, może poza ekspresem do kawy czy chłodziarką do piwa... A już zupełnie poważnie, klient, który zdecyduje się na zakup tego urządzenia, nabędzie wzmacniacz zintegrowany o mocy 160W na kanał (dla 8Ω), wyposażony w analogowe wejścia liniowe (RCA) i (jedno) zbalansowane (XLR), w wyjścia pre-out (RCA i XLR), bypass dla kina domowego i wyjścia dla subwoofera (zbalansowane – pojedyncze XLR oraz parę RCA). Mało? OK, dorzućmy do tego oficjalnie niechętnie widzianą przez audiofilów regulację barwy dźwięku (którą można wyłączyć). Piszę "oficjalnie", bo używa jej dużo więcej osób, niż się do tego publicznie przyznaje, a i niejedna audiofilska marka (by wspomnieć choćby tylko Accuphase'a) także stosuje to rozwiązanie. Na froncie urządzenia w oczy rzuca się wejście Aux (na małego jacka), do którego można podłączyć np. smartfon czy odtwarzacz mp3, a sygnał zostanie od razu na wejściu wzmocniony o 12dB, oraz umieszczone obok wyjście słuchawkowe (także na małego jacka), za którym pracuje dedykowany, wysokoprądowy wzmacniacz słuchawkowy (TI TPA6120). Dalej mało? No to dorzućmy jeszcze wbudowany przetwornik cyfrowo-analogowy oparty o referencyjną kość ESS Sabre32 Reference (ES9018K2M).
Dodam, że DAC jest wyposażony w kilka wejść cyfrowych. Optyczne (Toslink) i koaksjalne (RCA) akceptują sygnał PCM w rozdzielczości do 24 bitów i 192kHz. Asynchroniczne wejście USB 2.0 z kolei akceptuje zarówno pliki PCM (także hi-res do 32 bitów i 384kHz), jak i DSD (64, 128 i 256 natywne oraz przez DoP). Dla komputerów PC producent oferuje stosowne sterowniki, użytkownicy MAC-ów nie muszą się o nie martwić. Choć trudno w to uwierzyć, to nadal nie koniec atrakcji. Wraz z Halo dostajemy bowiem jeszcze przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM i MC. Na tylnym panelu znajdą się jeszcze wejścia i wyjścia dla triggera oraz zewnętrznego odbiornika podczerwieni (zdalnego sterowania). Głośność podłączonego subwoofera można regulować za pomocą pokrętła na froncie wzmacniacza, a dodatkowo Halo posiada wbudowaną zwrotnicę, która może zastąpić własną zwrotnicę suba (nie należy oczywiście używać obu naraz). Jak już zapewne zauważyliście, samo opanowanie tych wszystkich funkcji może nowemu użytkownikowi zająć trochę czsu. Oczywiście nie każdy będzie korzystał z pełnej funkcjonalności, ale jej bogactwo musi cieszyć, bo gdy w przyszłości do systemu dojdzie np. gramofon, to nie będzie konieczności kupowania osobnego przedwzmacniacza gramofonowego, dodatkowego interkonektu, a może i lepszego kabla zasilającego (niż dołączony w zestawie). To samo dotyczy sytuacji, gdy pewnego dnia właściciel uzna, że nadszedł czas, by jego komputer stał się źródłem dla systemu audio. Wystarczy zainstalować sterownik (w przypadku komputerów z systemem Windows), połączyć komputer kablem USB ze stosownym wejściem Halo i voila – muzyka z komputera, nawet z plików wysokiej rozdzielczości, popłynie przez podłączone głośniki.
Całość umieszczono w solidnej, sztywnej obudowie. Charakterystyczny front urządzenia wykonano z aluminium. Ów charakterystyczny wygląd nadają mu dwa wypolerowane (w przeciwieństwie do reszty satynowej powierzchni) paski na obu bocznych brzegach oraz poziomy rowek biegnący w dolnej części frontu przez niemal całą jego długość. W nim umieszczono włącznik urządzenia, przycisk "mute" oraz diody sygnalizujące aktualnie aktywne wejście. Wyżej umieszczono gniazda 3,5mm wejścia Aux i wyjścia słuchawkowego, przycisk do włączania regulacji barwy oraz pokrętła do jej obsługi, dużą gałkę regulacji głośności, selektor wejść, regulację balansu między kanałami oraz głośności podłączonego subwoofera. Tyłu nie będę już szczegółowo opisywał, jako że właściwie wszystkie wejścia i wyjścia zostały omówione wcześniej. Napiszę tylko, że z racji ich ogromnej ilości odstępy między nimi nie są zbyt duże. Ale może to sprawiać pewien kłopot jedynie w przypadku wejść RCA osobom, które posiadają kable z dużymi wtykami.
Wnętrze urządzenia zorganizowano nad wyraz schludnie. Sporo miejsca zajmuje duży transformator toroidalny ukryty pod osłoną ekranującą z osobnymi odczepami dla sekcji analogowej, cyfrowej, wzmacniacza słuchawkowego i końcówek mocy. W sekcji wyjściowej, z rozdzielonymi kanałami prawym i lewym, zastosowano kilka rodzajów tranzystorów – JFET-y na wejściu, MOSFET-y sterujące oraz bipolarne Sankeny (aż 6 par) pracujące w klasie AB. Te ostatnie przykręcono bezpośrednio do sporych radiatorów, nietypowo umieszczonych w środkowej części urządzenia, których zadaniem jest skuteczne odprowadzanie ciepła. Przełączanie wejść i wyjść odbywa się za pomocą przekaźników, a regulacją głośności zajmuje się potencjometr Alpsa. Wzmacniacz wyposażono w zdalne sterowanie – pilot jest co prawda plastikowy, ale wykonany porządnie, umożliwia obsługę podstawowych funkcji, takich jak: włączanie, regulacja głośności, wybór wejść oraz włączanie/wyłączanie regulacji barwy dźwięku.
Jakość brzmienia
Wzmacniacz Parasounda zagrał w doborowym towarzystwie kolumn Ubiq Audio Model One, ale także Hansen The Knight 2. W roli źródeł wystąpił LampizatOr Big 7, dedykowany komputer (dla wejścia USB) oraz znakomity gramofon Vertere MG-1 z wkładką typu MC, Lyrą Etna, współpracujący bezpośrednio z wejściem phono Halo, ale także z zewnętrznym przedwzmacniaczem gramofonowym GrandiNote Celio. Słowem, towarzyszące mu urządzenia w większości pochodziły ze zdecydowanie wyższej półki niż sam Halo, dając mu szansę na pokazanie pełni możliwości. Ani jedne, ani drugie kolumny nie są jakoś wybitnie trudne do napędzenia, więc pod tym względem nie stanowiły wielkiego wyzwania, za to ich klasa pozwoliła się wykazać testowanej integrze we wszystkich pozostałych aspektach. A, uwaga – spoiler alert – ma czym!
Przyznaję bez bicia, że jestem trochę "rozpieszczony" wieloma urządzeniami z wysokiej półki, z jakimi mam okazję, dzięki swojej pracy, często obcować. Gdy więc przychodzi mi testować niedrogie produkty (aż sam nie wierzę, że używam tego określenia w stosunku do integry za 13 tysięcy, ale takie są realia, na które nie mam wpływu), podchodzę do nich nieco sceptycznie. Często bowiem w takich urządzeniach wyraźnie słychać pewne kompromisy, na które poszedł producent, by osiągnąć zakładany poziom cenowy. Parasound co prawda zawsze miał opinię solidnej firmy, która dbała o jakość oferowanego brzmienia niezależnie od ceny danego produktu, ale to przecież mogło się zmienić w ciągu tych kilku lat, gdy marki w Polsce nie było.
Nic z tych rzeczy! I słychać to od samego początku. Choć przysłuchiwałem się bardzo uważnie, nie wychwyciłem żadnych prostych trików używanych czasem, aby już na samym początku odsłuchu olśnić potencjalnego nabywcę. Nie ma tu podbitego basu, nie ma sztucznie cykającej góry, nie ma próby oszołomienia wysoką czy może powinienem raczej napisać sztucznie napompowaną dynamiką. Jest za to zaskakująco (zważywszy na wysoką moc wzmacniacza) spokojne, równe, dobrze poukładane granie. Ów spokój nie ma nic wspólnego z ograniczeniem dynamiki czy niską energetycznością przekazu. To raczej spokój, który, personifikując, określiłbym pewnością siebie wypływającą ze świadomości, że żadne wyzwanie nie jest mu straszne, że doskonale wie, co robi. W przypadku wzmacniacza rzecz w sporym zapasie mocy dającym pewność swobodnego wysterowania niemal każdej kolumny niezależnie od tego, czy Halo przychodzi odtworzyć nagranie tria akustycznego, kapeli metalowej, czy wielkiej orkiestry symfonicznej.
Zacznijmy od aspektu, który dla mnie jest ważny, więc zwracam na niego uwagę już na samym początku każdego testu – mówię o przestrzenności grania, o umiejętności budowy dużej, realistycznej sceny. W tym aspekcie, będącym w moim przekonaniu jednak domeną konstrukcji lampowych, Parasound spisuje się bardzo dobrze. O ile w przypadku nagrań studyjnych przestrzeń, którą słyszymy, jest zwykle w dużej mierze owocem pracy realizatorów dźwięku, słowem z naturalnością nie ma za wiele wspólnego, o tyle dobre realizacje koncertowe są właściwym narzędziem do oceny tego aspektu dźwięku. Sięgnąłem więc po często używane w testach płyty, takie jak: "Companion" Patricii Barber, "Jazz at the Pawnshop" Arne Domnerusa czy w końcu koncert Muddy'ego Watersa z gościnnym występem Rolling Stones. W każdym przypadku Halo spisał się bardzo dobrze, prezentując scenę realnych rozmiarów, odpowiednio szeroką i z niezłą głębią. Każde źródło pozorne miało spore rozmiary i było namacalne. Może nie była to równie holograficzna prezentacja jak w przypadku lampowych SET-ów, ale na tyle realna, by wrażenie uczestnictwa w koncercie było przekonujące. Na ostatniej z wymienionych płyt, gdzie z racji kilku dodatkowych muzyków (Stonesów) na scenie panował momentami ogromny tłok, testowany wzmacniacz potrafił wykazać się dobrą separacją, która umożliwiała śledzenie popisów wybranego gitarzysty.
Elektryczne gitary, swoją drogą, wypadają z amerykańskim wzmacniaczem bardzo przekonująco. Mają dobry drive, dźwięk ma masę i szybkość, potrafią zabrzmieć odpowiednio agresywnie, acz nie przekraczają w tym zakresie umownej granicy, po której brzmienie staje się nieprzyjemne. Słuchanie popisów Muddy'ego Watersa, Buddy'ego Guya, Keitha Richardsa i Ronniego Wooda było więc czystą przyjemnością. Parasound bezbłędnie różnicował sposób grania każdego z nich i nieco inne brzmienie każdego instrumentu, więc nawet gdy grali wszyscy naraz, mogłem bez problemu śledzić wybranego w danym momencie muzyka. Tak dobra separacja i różnicowanie zwykle są jednak domeną urządzeń z wyższej półki – Parasound spisał się więc na medal. Równie dobrze jak elektryczne gitary wypadły instrumenty dęte. Moje ulubione trąbki potrafiły miło "przyciąć" po uszach, ale była to jedynie naturalna agresja, taka, której nigdy nie odbiera się jako coś nieprzyjemnego. Ich dźwięk był żywy, otwarty i dźwięczny. Saksofony, klarnety w każdym dobrym nagraniu wypadały po prostu naturalnie, czarując barwą, ekspresją i głębią brzmienia. Jak na swoją cenę Halo imponował także ilością prezentowanych detali i subtelności – to element, który przenosi muzyczne doświadczenie na nowy poziom. Tym bardziej, że i w zakresie wspomnianej już prezentacji barwy i faktury właściwie wszystkich akustycznych instrumentów spisywał się absolutnie bez zarzutu. Nie było więc w dźwięku niczego, co przeszkadzałoby w czerpaniu przyjemności z obcowania z ulubioną muzyką.
W czasie testu amerykańskiej integry przesłuchałem także wiele różnorodnych wokali, począwszy od klasycznych – Leontyny Price czy Luciano Pavarottiego, przez wspomnianych Muddy'ego Watersa, Micka Jaggera, po Patricię Barber, Evę Cassidy czy Ellę Fitzgerald. Poziom ekspresji, jaki Halo potrafił pokazać, doskonale sprawdzał się w muzyce operowej, jasno pokazując talent dramatyczny śpiewaków, budując czy to wesoły klimat dzieła Pucinniego, czy tragiczny Bizeta. Wzmacniacz dobrze radził sobie z różnicowaniem głosów, pokazaniem ich czystości, głębi i mocy. W większości takich nagrań Parasound wykonywał drobny zabieg, który można by nazwać wyławianiem wokalistów z otoczenia, wysuwając ich niemal zawsze odrobinę do przodu i na nich skupiając uwagę słuchacza. Podobnie potrafił wyłowić niczym punktowym reflektorem solistów, czy to jazzowych, rockowych, czy prowadzących wielką orkiestrę symfoniczną, i ich ustawiać w centrum uwagi słuchacza.
Klasyka, większa i mniejsza, stanowiła pokaźną część materiału odsłuchowego w czasie tego testu. Halo miał więc okazję potwierdzić spore możliwości w zakresie separacji i różnicowania, dokładając do tego naprawdę niezłą rozdzielczość. Te elementy, wraz z odpowiednią dynamiką, są właściwie niezbędne, by orkiestra mogła zabrzmieć prawdziwie (na ile to w warunkach domowych jest w ogóle możliwe). Przy utworach orkiestrowych testowana integra miała okazję wykazać się sporymi możliwościami w zakresie dynamiki. To, że radziła sobie więcej niż dobrze w skali makro, nie było właściwie zaskoczeniem – wysoka moc i współczynnik tłumienia zapewniają dobrą kontrolę nad głośnikami, za którą idzie możliwość oddania (oczywiście w pewnej, pomniejszonej skali) rozmachu i potęgi orkiestry, i to w odpowiednio poukładany sposób. Większą uwagę zwracałem więc, podobnie jak wcześniej w nagraniach jazzowych, na mikrodynamikę. Ta w równie wielkim stopniu decyduje o realizmie prezentacji, dostarczając informacje o najmniejszych nawet zmianach dynamiki na poziomie poszczególnych instrumentów. Parasound i w tym zakresie zaprezentował się dobrze, kolejny raz zaprzeczając stereotypowi relatywnie niedrogiego wzmacniacza zintegrowanego.
W teście nie mogło zabraknąć sesji z wbudowanym DAC-iem, jak i z przedwzmacniaczem gramofonowym. W przypadku tego pierwszego skupiłem się na wejściu USB. Instalacja sterowników w moim dedykowanym komputerze z Win10 przebiegła bezproblemowo (tzn. po wyłączeniu sprawdzania cyfrowego podpisu sterownika oraz uważnym przestudiowaniu instrukcji jego instalacji). Komputer zaraz po instalacji rozpoznał Parasounda – wystarczyło więc wybrać go jako wyjście w Roonie i mogłem zacząć odtwarzać (głównie) pliki FLAC w różnych rozdzielczościach, począwszy od 16/44 po 24/192. Pewnie, że to nie ten sam poziom, co kosztujący kilka razy więcej niż cały Halo LampizatOr Big7, ale już po kilka utworach jasne było, że szczęśliwy posiadacz tego wzmacniacza może sobie darować zakup zewnętrznego DAC-a, chyba że jest gotowy na wydatek rzędu ładnych kilku (pewnie minimum 4–5) tysięcy złotych na brzmienie z wyższej półki. Gra to bowiem równo, gładko, spójnie, z całkiem bogatą średnicą, z dobrym zejściem zwartego, energetycznego basu i dźwięczną, otwartą, ale nieagresywną, nietechniczną górą pasma. Przy graniu rocka – AC/AC czy Dead Daisies – bawiłem się doskonale; był wykop, pewnie prowadzony, mocny, zwarty, ale i wypełniony bas. Dźwięk, choć to przecież nie są audiofilskie nagrania, był czysty i detaliczny, a wzmacniacz kolejny raz imponował dobrą kontrolą nad głośnikami. Przy bardziej wyrafinowanej i lepiej nagranej muzyce, jazzie czy klasyce i owszem, było słychać, że brakuje nieco rozdzielczości, że dźwięk może być bardziej otwarty, nasycony i gładszy. Tylko czy to wpływało w jakikolwiek negatywny sposób na przyjemność słuchania? Absolutnie nie. Wysoka energetyczność tego grania, dobry pace & rhythm wciągały i zachęcały do dobrej zabawy.
Przed phono postawiłem duże wyzwanie, z którym w prawdziwym życiu zapewne się nigdy nie spotka, bo kto używałby z nim wkładki dwa razy droższej niż cały wzmacniacz? A jednak szybko okazało się, że co prawda wzmocnienie dla wkładek MC nie jest zbyt wysokie, więc pokrętło głośności przy normalnym słuchaniu musiało wędrować już na godzinę 11–12 zamiast na 9, ale oferowana jakość brzmienia dowodziła, że phono nie jest tylko marketingowym dodatkiem. Charakterem brzmienia przypomina sygnaturę samego Halo. To energetyczne, ale i równe, spójne granie, w którym średnica odgrywa dużą, ale nie dominującą rolę. Zaskakiwała mnie raz po raz delikatność, detaliczność, dobre różnicowanie i wyrafinowanie góry pasma. Dla Lyry Etna te cechy są czymś zupełnie naturalnym, ale to, jak wiele z klasy tej wkładki potrafiło oddać wbudowane w integrę phono, było czymś niezwykłym. Na przykład blachy perkusji były pięknie różnicowane, szybkie i naturalnie dźwięczne. Na drugim krańcu pasma, w zakresie niskich tonów, nastąpiło delikatne, ale zauważalne poluzowanie. Bas nie był aż tak zwarty, jak z zewnętrznymi źródłami czy nawet wbudowanym DAC-iem. Różnica nie była duża i, prawdę powiedziawszy, wśród konkurencji, której dla wbudowanej sekcji phono należałoby szukać, czyli powiedzmy do góra tysiąca złotych, i tak mało który zawodnik potrafiłby zagrać równie dobrze. Patrząc na to bardziej całościowo, konkurencji należałoby szukać wśród zewnętrznych przedwzmacniaczy gramofonowych za przynajmniej 2–2,5 tys. złotych. A do tego doszedłby jeszcze koszt interkonektu. Oczywiście osobne phono miałoby zapewne zaletę w postaci szerszych możliwości regulacji, dostosowania parametrów do konkretnej wkładki. W przypadku Halo możliwości w tym zakresie są jednak ograniczone.
Użytkownicy wkładek typu MM nie będą mieli problemu – niższe wzmocnienie i impedancja wynosząca 47kΩ właściwie załatwiają sprawę. Jednakże tym, którzy preferują MC niskopoziomowe, może brakować nieco gainu, a i jedyne dostępne ustawienie impedancji 100Ω (tzn. jedno z ustawień nazywa się MC/47kΩ, ale to jasno wskazuje, że jest ono przeznaczone dla wysokopoziomowych wkładek z ruchomą cewką), dla niektórych wkładek będzie dalekie od ideału. Nie zmienia to faktu, że Parasound podszedł do tematu rozszerzenia funkcjonalności swojej integry bardzo poważnie, oddając użytkownikom do dyspozycji bardzo solidnego DAC-a i przedwzmacniacz gramofonowy. Ci, których wymagania będą wyższe, dokupią sobie po pewnym czasie zewnętrzne odpowiedniki, ale wielu osobom te wbudowane w zupełności wystarczą, by cieszyć się muzyką.
Podsumowanie
Nie miałem nawet szans sprawdzić wszystkich funkcjonalności Halo, bo nie posiadam ani zestawu kina domowego, ani nawet subwoofera czy odtwarzacza mp3, który mógłbym podłączyć do wejścia Aux. Tyle, że nawet jeśli te i pozostałe funkcje są danemu użytkownikowi zbędne, to i tak klasa oferowanego dźwięku usprawiedliwia cenę tego urządzenia. Nawet gdyby była to zwykła, "goła" integra, to tak równe, spójne, energetyczne, przestrzenne granie trudno byłoby znaleźć u konkurentów na tej półce cenowej, a może i nieco wyżej. Gdy dodamy do tego dobry DAC, całkiem niezły przedwzmacniacz gramofonowy i wzmacniacz słuchawkowy (które pozwalają zaoszczędzić nie tylko na zewnętrznych urządzeniach, ale i na dodatkowych kablach i miejscu), to cena Halo robi się już całkiem okazyjna. Ujmując rzecz krótko – to urządzenie wysokiej klasy, w którego brzmieniu nie znalazłem właściwie żadnych ewidentnych słabości (a to na tym poziomie cenowym rzadkość), które dodatkowo oferuje wyjątkowo szeroką funkcjonalność. Nie jest to oczywiście najlepszy wzmacniacz świata, ale w swojej kategorii cenowej śmiało można go uznać za referencję, do której inni powinni równać.