Phasemation EA-300
Testujemy przedwzmacniacz gramofonowy Phasemation EA-300 rodem z Japonii
- Data: 2017-07-13
- Autor: Alek Rachwald
Marka Phasemation stanowi dla mnie pewien problem nazewniczy. Po pierwsze sama nazwa jest trudna i licho wie, jak to wymawiać, a po drugie świetnie pamiętam firmę Phase-tech, która chyba jest tożsama z Phasemation. Najprawdopodobniej Phase-tech to to samo, tylko na rynek rodzimy (czyli japoński), chociaż nie wiem, czy wiewiórki dobrze mi podpowiadają. W każdym razie, jeśli trafi się Państwu produkt pod tą drugą marką, a będzie wyglądał zupełnie tak samo, to będziecie już wiedzieli, dlaczego i... dlaczego działa pod napięciem 110 woltów.
Celowo piszę o marce, gdyż producentem jest Kyodo Denshi Co., Ltd. (Yokohama, prefektura Kanagawa), który jest dużą firmą elektroniczną prowadzącą również inne przedsięwzięcia. To oznacza zresztą, że sprzęt produkowany jest w Japonii, a nie gdzieś w dalekich stepach. Plus dla firmy!
Phasemation ma niewielki katalog, złożony w większości z amplifikacji i sprzętu analogowego. To, co nas w tej chwili interesuje najbardziej, to przedwzmacniacze i wkładki gramofonowe (podobno bardzo dobre, ale nie miałem jeszcze okazji się przekonać). Testowany przedwzmacniacz przybył do testu razem z wkładką ZYX, a skoro już wpadł w moje ręce, nie chciałem go tak od razu oddać bez sprawdzenia. Było warto, co w tej klasie cenowej nie dziwi, ale sami Państwo wiecie, że bywa różnie. EA-300 z honorem obronił twierdzę, co bardzo dobrze o nim świadczy.
Testowany przedwzmacniacz to wygodne urządzenie jednopudełkowe w rozmiarze, który w czasach Diory i Kasprzaka (młodszym czytelnikom wyjaśniam, że to nie marki płaszczy, tamte nazywają się Dior i Próchnik), a zatem w czasach dawno minionych nazywano "midi". Fajna była taka wieża midi od Diory, z czasów późnego Jaruzela, pamiętam to dobrze. Jest więc sobie taka masywna aluminiowa skrzynka w średnim rozmiarze, jednak dość bogato wyposażona. Phasemation to nie skrzyneczka bez regulacji, z wejściem i wyjściem, w stylu na przykład Heeda. Przednia ścianka oprócz włącznika sieciowego dźwiga malutkie, jubilerskie przełączniki. Pierwsze z nich służą do przełączania między trybem mono i stereofonicznym, przy czym w monofonii jest jeszcze wybór między krzywymi korekcyjnymi Decca i Columbia, co jest świetnym prezentem dla kolekcjonerów nagrań. Następnie jest odłączany filtr górnoprzepustowy, a za nim dość kluczowy przełączniczek, pozwalający na wybór trybu MM lub MC. Wzmocnienia to odpowiednio 38dB i 65dB, a więc komfortowe. Z niskopoziomową wkładką ZYX (poniżej 0,3mV) wzmacniacz pracował bezproblemowo.
Budowa
Tylna ścianka nie zawiera wodotrysków, ale też nie jest najuboższa. Elementem przyjemnego luksusu są dwa wejścia RCA, dzięki czemu można bez dodatkowych manipulacji kablami mieć podłączony na stałe gramofon o dwóch ramionach. Niby drobiazg, ale robi sporą różnicę funkcjonalną. Ja sam eksperymentalnie podłączyłem tu ramię Origin Live oraz wolnostojące 14-calowe ramię AdFontes. Oprócz tego z tyłu widnieje typowo wyjście RCA, zakrętka uziemienia dla ramienia (jednego) oraz gniazdo zasilania i bezpiecznik. Rozmiary urządzenia pozwoliły rozmieścić gniazda w wygodnym oddaleniu od siebie nawzajem, ergonomia jest mocną stroną tego przedwzmacniacza.
W przeciwieństwie do szczytów firmowego katalogu, EA-300 nie jest konstrukcją lampową, lecz tranzystorową, opartą na elementach dyskretnych. Stosunkowo niewielka obudowa jest upakowana gęsto, nie jest to minimalizm typu trafo wielkości paznokcia i układ scalony na jednej płytce, o nie. Siedzą tam dwa trafa z rdzeniem R, co stanowi konsekwencję całkowitego rozbicia toru na dwa kanały, od początku do końca, zarówno w zasilaczu, jak i w torze sygnałowym. Nie ma tylko zbalansowanych gniazd, które występują w wyższych modelach.
Urządzenie włączyłem do systemu razem ze wzmacniaczem Leben 600, gramofonem AdFontes z ramieniem Origin Live Zephyr 12" oraz własnym AdFontes i z wkładką ZYX R-100. Kolumn były dwie pary: moje Spendory SP-1/2 oraz rewelacyjne nowe Sonus faber Guarneri, o których będzie więcej w kolejnych numerach. Całe okablowanie to Wireworld. System nie był zbyt dobrze zrównoważony finansowo, zwłaszcza tyczy się to kolumn, ale świetnie sobie poradził muzycznie, a w końcu o to chodzi.
Właściwy odsłuch
Phasemation EA-300 nie wyróżnia się jakimś własnym szczególnym charakterem. I to bardzo dobrze, bo nie chciałbym charakteru w stopniu gramofonowym, zbyt wiele można zepsuć przy wzmacnianiu tak subtelnych sygnałów. Tutaj wszystko jest krytyczne. Phasemation pracował u mnie dosyć długo, najpierw jako jeden z przedwzmacniaczy w teście wkładki, a potem już solo. I z czasem zacząłem wychwytywać pewne cechy charakterystyczne, dzięki którym dobra klasa urządzenia zaczęła ujawniać się coraz wyraźniej. W pewnym momencie stwierdziłem, ze wybieram do odsłuchu w pierwszej kolejności płyty z dynamiczną muzyką i silnym basem. Dwa albumy Hugh Masekeli były odsłuchiwane regularnie podczas tych sesji, a także nagrania muzyki symfonicznej oraz niektóre nagrania bardziej popularne, na przykład Phil Collins. Szukałem nagrań, które pozwoliłyby przedwzmacniaczowi wykazać się basem i dynamiką. Rzeczywiście, te dwa aspekty brzmienia wyróżniają moim zdaniem Phasemation spośród konkurencji. Niskie tony były silne, dynamiczne, świetnie pozbierane i schodziły nisko. Pod tym względem wzmacniacz wyróżniał się spośród innych phono, które u siebie miałem. To świetna maszyna do symfoniki, big-bandów, a także do rocka i bluesa. Allman Brothers nie narzekali na odtworzenie swego albumu "At Fillmore East". Odtworzenie albumu Allmanów za pośrednictwem tak wyszukanego (również wzorniczo) systemu sprawiło mi perwersyjną przyjemność, ale zdziwiliby się Państwo, jak nisko potrafi zejść z basem najnowsza generacja małych monitorów, jeśli oczywiście otrzyma odpowiedni sygnał.
Tradycyjna cecha sprzętu analogowego, jaką jest dobra średnica, również tutaj nie zawodzi. Wszelkie testy na głos ludzki, małe składy jazzowe (rozkoszny saksofon Paula Desmonda!), cymbałki, piszczałki i co tam jeszcze przyszło mi do głowy Phasemation przechodził bez trudu. System złożony z tego urządzenia, wzmacniacza Lebena i kolumn Sonus faber to genialne wyposażenie biblioteki będącej jednocześnie pokojem odsłuchowym. Dźwięk jazzu płynący wśród starych książek musiałby być absolutnie urzekający, a jaszcze mały stolik z kawą, kieliszek koniaku, fajka i fotel... No dobrze, rozmarzyłem się. Ale fajka była w robocie podczas tego testu. Koniak również, ale nie w ilościach mogących zakłócić percepcję. Zatem mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że Phasemation w dziedzinie środka pasma jest w porządku.
Wyróżniała się również góra pasma, która zwłaszcza z Sonusami wybrzmiewała szalenie płynnie, a jednocześnie z pełną detalicznością. EA-300 to przejrzyste urządzenie, żadnego zawoalowania i rozmemłania, również stereofonia jest bardzo przyzwoita, chociaż podejrzewam, że z Sonusów da się pod tym względem wyciągnąć więcej. Moje źródło cyfrowe dawało na przykład nieco szerszą scenę. Porównywałem te same płyty, chociaż licho wie, co się zmieniło podczas cyfrowego masteringu nagrań. W każdym razie góra ma dużo blasku, nie jest szara tylko srebrna, wyraźnie tego dowiodły odsłuchy nagrań perkusji Blakeya z Jazz Messengers. Bardzo neutralne potraktowanie sprawy, ani ocieplenia, ani (nie daj Boże) klinicznego ochłodzenia i odchudzenia. Jest w sam raz!
Podczas trwania tego testu oprócz bardzo dobrego dźwięku cały czas zwracałem uwagę na ergonomię tego urządzenia. Mimo sporego zakresu możliwych regulacji przedwzmacniacz jest bezobsługowy, wybieram pożądaną opcję na panelu frontowym i jadę, nie myśląc o niczym, tylko o muzyce. Pomimo że nie jest to wzmacniacz lampowy, nieco się nagrzewa, ale nie tak, żeby powodowało to jakieś trudności. Tyle tylko, żeby wystarczyło dla kota. Rzeczywiście, mniejszy kot mieści się na tym urządzeniu bez problemu. I to jest jego dodatkowa, nieopisana przez producenta zaleta.
Podsumowanie
Phasemation EA-300 to pierwszej klasy przedwzmacniacz gramofonowy o neutralnym, ale zdecydowanie angażującym brzmieniu. Nie ma nudy, nie ma krzywdy dla uszu, jest za to świetna wciągająca muzyka. Sprawdzi się zarówno ze sprzętem średniej klasy, jak i w bardzo drogich systemach. Pomimo że nazywa się jak coś z Transformersów, można go bez obaw wpuścić do domu. I wiecie co? Wasza kolekcja płyt go pokocha!