Sonneteer Alabaster
Brytyjski wzmacniacz Alabaster z pewnością został stworzony z myślą o wymagających melomanach
- Data: 2015-11-12
- Autor: Arkadiusz Ogrodnik
Pochodzący z Esher (hrabstwo Surrey) brytyjski wzmacniacz Sonneteer Alabaster jest dowodem na to, że tzw. angielska szkoła hi-fi nie jest pustym sloganem. Wyspiarze podchodzą niezwykle poważnie do konstruowania elektroniki audio, a ich pragmatyzm i konserwatyzm w wielu kwestiach objawia się m.in. tym, że nowe modele pojawiają się w ich ofercie niezwykle rzadko. Tak funkcjonuje wiele firm na brytyjskim rynku i mają się one dobrze nie tylko na Wyspach, ale również poza nimi, zwłaszcza na Starym Kontynencie, gdzie wiele konstrukcji ma obecnie status kultowych, a pozostają przecież w niezmienionej formie od wielu lat.
Model Alabaster powstał w roku 1996 i w zasadzie w tej samej postaci, poza drobnymi modyfikacjami, pozostaje w sprzedaży do dziś. Kiedy jeszcze nie tak dawno testowałem francuski wzmacniacz IS Reference marki Lavardin, pisałem, że Francuzi wyznają zasadę, iż dobrego się nie zmienia. Podobnie jest w przypadku marki Sonneteer, w ofercie której znajdują się dwa wzmacniacze – testowany Alabaster oraz skonstruowany według filozofii dual mono model Orton. Fakt, że tego typu konstrukcje są dostępne w sprzedaży już dłuższy czas, dowodzi tego, jak są bezawaryjne, dobrze zaprojektowane i dopracowane. Poza tym, moim zdaniem, ciągłe grzebanie i ingerencje w konstrukcje powodują, że trudno utrzymać określony charakter dźwięku, który najczęściej jest przecież wizytówką wielu marek i wartością samą w sobie. Tak zwany firmowy styl brzmienia jest niczym odcisk palca, po którym audiofil niemal z zamkniętymi oczami identyfikuje daną markę. Wiele osób przywiązuje się też poprzez pewne walory soniczne do konkretnych urządzeń i za żadne skarby nie chce ich zmieniać na inne. Model Alabaster z pewnością należy do nietuzinkowych konstrukcji i jest adresowany przede wszystkim do wyrobionych melomanów, którzy oczekują nie tylko wysokiej jakości brzmienia, będącego sprawą oczywistą, ale też jego określonego charakteru, odpowiadającego ich indywidualnym upodobaniom.
Po prostu Alabaster
Testowany wzmacniacz brzmi nietuzinkowo, o czym napiszę więcej w dalszej części recenzji, ale równie nietuzinkowo jest skonstruowany. W wielu aspektach nawiązuje do urządzeń z minionej epoki, ale konstruktorzy mieli też swój pomysł, dzięki któremu udało się otrzymać takie, a nie inne brzmienie. Zacznę jednak od tego, co widać na pierwszy rzut oka. Alabaster prezentuje się z zewnątrz dostojnie i elegancko. Naturalnie ocena wyglądu to kwestia mocno subiektywna i każdy może mieć własne zdanie na ten temat. Muszę jednak uprzedzić, że pod względem designu ten wzmacniacz jest dość oryginalny, dzięki czemu przykuwa spojrzenie na dłużej. Mnie akurat się podoba i tego będę się trzymał. Kwestią niepodlegającą dyskusji jest natomiast solidne wykonanie. Obudowa o typowych rozmiarach bazuje na froncie ze szczotkowanego aluminium (wersja czarna jest anodyzowana) uzupełnionym o trzy pięknie wytoczone, wyraźnie wystające pokrętła. Co ciekawe, o ile funkcja dwóch pierwszych jest oczywista, bo zajmują się one regulacją głośności i obsługą selektora źródeł, o tyle w pierwszym momencie wiele osób będzie się zastanawiało nad rolą trzeciego (jeśli naturalnie nie przyjrzą się jego oznaczeniu), które tak naprawdę sprzężono z włącznikiem sieciowym. Jest to o tyle wygodne rozwiązanie, że nie musimy szukać "pstryczka" w nietypowych miejscach, np. pod spodem z przodu lub też gdzieś bliżej boków urządzenia, co ma miejsce w przypadku konstrukcji austriackiego Agona czy też włoskiego Goldenote i wielu innych. To niby błaha sprawa, ale ma wpływ na wygląd urządzenia i wygodę obsługi. Alabaster dla wielu osób będzie miał jednak pewien minus, ponieważ nie posiada pilota zdalnego sterowania – pół biedy jest z ustawieniem danego źródła, ale leniwi podczas popołudniowej drzemki przy dźwiękach swoich ulubionych płyt mogą kręcić nosem, kiedy trzeba będzie wstać i np. przyciszyć czy pogłośnić. Trzeba jednak pamiętać, że wiele nawet kultowych urządzeń nie posiada zdalnego sterowania, jak chociażby japoński Leben, a mimo to mają one wielkich fanów, którzy nie zamieniliby ich na inny model za żadne skarby świata.
Alabaster jest ciekawy również pod względem samych wejść analogowych, ponieważ konstruktorzy tego wzmacniacza zastosowali w ich obrębie trzy aktywne i dwa pasywne wejścia. Producent w instrukcji obsługi zdecydowanie poleca wejścia pasywne CD oraz Direct jako te oferujące wyższej klasy dźwięk, ale jednocześnie nie wyklucza stosowania pozostałych trzech aktywnych do łączenia np. z magnetofonem, ponieważ mają one niższą czułość. Tak czy inaczej, nie sugerowałbym się tym aż tak i przyszłym użytkownikom polecam eksperymentowanie, ponieważ jak się okazało, dźwięk, jaki udało mi się uzyskać w przypadku połączenia CD za pośrednictwem wejść aktywnych, miał swój niepowtarzalny charakter. Zatem wszystko będzie zależało tutaj od indywidualnych preferencji użytkownika niż sugestii producenta.
Wnętrze wzmacniacza od razu przykuwa uwagę dzięki specyficznej konstrukcji. W dużej części nawiązuje ona do dual mono – obydwa kanały mają wspólną płytkę, ale zarówno tranzystory końcowe, jak i pozostałe układy znalazły się na skraju lewej i prawej strony, mając do dyspozycji odseparowane układy zasilania (osobne dla każdego z kanałów są prostowniki i baterie kondensatorów magazynujących prąd). Natomiast obydwa kanały oraz przedwzmacniacz otrzymują napięcie ze wspólnego transformatora toroidalnego znanej i cenionej marki Talema o mocy 300VA, naturalnie z oddzielnymi odczepami po stronie wtórnej dla każdej zasilanej gałęzi. W stopniach końcowych użyto dwóch par tranzystorów bipolarnych marki Motorola 2N3773 + 2N6609 (w starszej wersji w miejsce 2N6609 stosowano model 2N6602), przez wielu uważane za bardzo dobre zwłaszcza tam, gdzie konstruktorowi zależy na uzyskaniu brzmienia zbliżonego do lamp. Również w sekcji zasilania można zauważyć, że dostawcą wszystkich kondensatorów jest Motorola – są to bardzo dobre produkty, które miałem już okazję wypróbować i przetestować podczas tuningu odtwarzaczy CD i wzmacniaczy. W rzadko spotykany sposób rozwiązano również kwestię chłodzenia końcówek mocy, bowiem każda para tranzystorów posiada własny element przewodzący ciepło w postaci dosyć grubego aluminiowego kątownika. Pełnią one jednak tak naprawdę funkcję elementów pośrednich, ponieważ jako radiator wykorzystano obudowę wzmacniacza – aluminiowe kątowniki są zespolone z dolną płytą, jak i górną pokrywą, dzięki czemu mogą do nich odprowadzać znaczne ilości ciepła. Podobne rozwiązanie stosuje także kilku innych producentów, a jednym z nich jest zapewne znany wszystkim brytyjski Naim. Pozwala to zaoszczędzić nieco miejsca wewnątrz, ale też wykorzystać największą dostępną powierzchnię chłodzącą, bez specjalnego komplikowania konstrukcji. Selektor źródeł oparto na klasycznym wielopozycyjnym przełączniku sprzężonym z pokrętłem za pomocą ośki (dzięki temu znalazł się on blisko płytki z gniazdami i tym samym udało się skrócić drogę sygnału), potem sygnał wędruje już dłuższymi odcinkami ekranowanych kabli do potencjometru marki Alps (model niebieski), a stamtąd trafia na płytkę stopni końcowych lewego i prawego kanału. Sekcja przedwzmacniacza ma naturalnie własny autonomiczny układ zasilający, składający się z prostowników, baterii kondensatorów oraz stabilizowanych sekcji. Natomiast we wspomnianych aktywnych obwodach przy wejściach RCA użyto scalaków JRC 2114D (w starszej wersji stosowano kości JRC 2113). Z tyłu oprócz kompletu gniazd RCA znalazły się również masywne i solidne terminale wyjściowe ze stopni końcowych, akceptujące zarówno wtyki, jak i gołe kable oraz widełki. Testowany wzmacniacz to wersja MkIV, więc oprócz wspomnianych wyżej różnic otrzymał też wydajniejsze trafo oraz nowe, jeszcze lepiej wykonane głośnikowe terminale wyjściowe.
Oryginalne brzmienie
W moim odczuciu nie ma drugiej tak brzmiącej konstrukcji w przedziale cenowym, jaki reprezentuje Sonneteer Alabaster. Ten brytyjski wzmacniacz ma w sobie tyle charakterystycznych elementów i jednocześnie zespala je w tak niespotykaną w formie całość, że staje się on jedną z najoryginalniej brzmiących konstrukcji, jakie słyszałem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Uderzające jest ciepło, jakie emanuje z brzmienia tego wzmacniacza, dosłownie jakbyśmy mieli do czynienia z konstrukcją lampową, a nie tranzystorem! Temperatura nagrań, zwłaszcza tych akustycznych, opartych na żywych instrumentach oszałamia przyjemnym ciepłem, a czasem wręcz gorącem, które eksploduje, zwłaszcza gdy połączymy ten wzmacniacz z kolumnami dysponującymi polipropylenowymi membranami odtwarzającymi bas i tony średnie. Z dwudrożnymi kolumnami własnej konstrukcji, wykorzystującymi m.in. takie głośniki, Alabaster zabrzmiał tak, że podczas ślepych testów wiele osób stwierdziłoby z całą pewnością, że obcują ze wzmacniaczem lampowym – jestem o tym święcie przekonany! Ba, Sonneteer momentami miał w sobie nawet więcej ciepła niż Leben CS300F! Dźwięk płynący z kolumn cechował się rozżarzoną średnicą i obłędnie gładką, wręcz jedwabistą fakturą dźwiękową. Całość została uzupełniona punktualnie brzmiącym i nisko schodzącym basem, który zróżnicowaniem dorównuje nawet znakomitemu pod tym względem Heglowi H80. Jednak najbardziej zaskoczył mnie zakres wysokich tonów – brzmiały one tak, jakby zostały celowo wyeksponowane, ale w kontekście stylu grania, a nie ilości. Nawet takie kolumny, jak Castle Howard S3, dosyć spokojne w zakresie wysokich tonów, zabrzmiały tak świetliście, jak francuskie konstrukcje marki Triangle, co dosłownie wprawiło mnie w osłupienie.
Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem takiego wzmacniacza, który łączyłby w sobie tak wiele różnych cech, ale w niezwykle harmonijnej formie. Alabaster z pewnością nie skąpi wysokich tonów i jestem przekonany, że osoby lubiące dźwięczny i przede wszystkim detaliczny zakres górnego skraju pasma od razu polubią ten wzmacniacz. Ale absolutnie nie chcę przez to powiedzieć, że wysokich tonów jest za dużo i ponad miarę i że nieprzyjemnie górując nad resztą pasma, czy znacznie przesuwają balans tonalny w kierunku, który mógłby być trudny do zaakceptowania przez miłośników wiernego i naturalnego przekazu. Owszem, Alabaster nie jest ani do bólu neutralny, ani też precyzyjny niczym laboratoryjna maszyna. Ale ma w sobie to coś, co sprawia, że zakres wysokich tonów z każdym kolejnym dźwiękiem rozkwita. Ma też w sobie tyle pozytywnej energii, że nawet w pochmurny i deszczowy dzień do Waszego pokoju zawita słoneczna aura i przyjemne w odbiorze ciepło, nadające poszczególnym dźwiękom szlifu niczym młot kowalski rozżarzonej do czerwoności stali podczas wykuwania. Taki jest właśnie Alabaster, który do obłędnego ciepła w znacznych ilościach dodaje fenomenalną plastykę i wyraźny, pewnie zaznaczony zakres wysokich tonów, dzięki czemu takie brzmienie nigdy nie będzie Wam się kojarzyło z zawoalowaną górą pasma, tak typową dla wielu wzmacniaczy opartych na żarzących się bańkach. Zawsze na pierwszym miejscu stawiałem urządzenia dysponujące wybitnym balansem tonalnym, dlatego moim faworytem na tym poziomie cenowym jest od jakiegoś czasu Hegel H80. Ale po tym jak usłyszałem wzmacniacz marki Sonneteer, poczułem się nieco skołowany, bo mimo tego, że wyraźnie słychać więcej wysokich tonów w porównaniu z Heglem, to absolutnie nie powiedziałbym, że Alabaster brzmi nierówno i faworyzuje czy wręcz uwypukla wysokie tony. Naturalnie wszystko będzie zależało od kolumn, ale jeśli dysponujecie zrównoważonymi tonalnie zespołami głośnikowymi, to możecie być pewni, że zakres wysokich tonów wyda Wam się bardziej świetlisty, a mimo to nie odczujecie nadmiernej ekspozycji górnego skraju pasma. Słuchając albumu Sary K "Hell Or High Water", odniosłem wrażenie, że płyta ta brzmi bardzo bogato w zakresie wysokich tonów, ale nie kosztem przesunięcia równowagi tonalnej. Sonneteer Alabaster oferuje też znakomitą stereofonię ze starannym rozłożeniem poszczególnych źródeł pozornych o naturalnych rozmiarach, co jest raczej charakterystyczne dla dużo droższych wzmacniaczy. Niezależnie od tego czy w danym momencie słuchałem zespołu Metallica, czy Diany Krall lub syntetycznych, syntezatorowych dźwięków Recoil, zawsze przede mną rysowana była pełna detali scena dźwiękowa, oparta na czytelnie rozmieszczonych źródłach pozornych, nawet tych położonych najbardziej w głąb.
Warto wiedzieć
Model Alabaster oferuje łącznie pięć par wejść analogowych, przy czym brytyjski producent podkreśla, że trzy z nich są aktywne, a dwie pozostałe pasywne. Brzmienie, jakie można uzyskać w jednej i drugiej konfiguracji, nie daje jednoznacznej odpowiedzi, które gniazda należy traktować nadrzędnie. Tym bardziej jeśli stosujemy różnie brzmiące interkonekty analogowe czy też źródła – bo te podkreślające nieco zakres wysokich tonów można ładnie wyrównać, kiedy podepniemy je właśnie do wejść aktywnych, mających tendencję do delikatnego przyciemnienia dźwięku, zwłaszcza w jego górnych rejonach. Poza tym wyraźnie słychać, że przy tym samym położeniu regulatora głośności, przy tych konkretnych wejściach można uzyskać nieco większe wzmocnienie dźwięku niż za pomocą gniazd pasywnych. Z kolei pasywne wejścia RCA są zdecydowanie bardziej neutralne i zachowują się tak, jakby najważniejsza była dla nich równowaga tonalna. Podpięte do tych wejść jasno brzmiące kable zaprezentują dźwięk z dużą ilością wysokich tonów i równowaga tonalna może się nieco przesunąć w kierunku górnego skraju pasma. To w przypadku wielu kolumn również nieżałujących wysokich tonów może w ostatecznym rozrachunku nieco rozjaśnić brzmienie, ale z kolei zespoły głośnikowe cierpiące ciut na niedobór wysokich tonów odzyskają nieco świetlistości w tym właśnie zakresie. Tak czy inaczej, dzięki takiej konfiguracji analogowych wejść RCA użytkownik może przeprowadzić wiele ciekawych eksperymentów. Na koniec muszę dodać, że jeśli Wasze źródło cierpi na niedobór basu, to aktywne wejścia również okażą się lepszym rozwiązaniem i dodadzą nieco masy niskim tonom.
Podsumowanie
Jeśli przyznawalibyśmy nagrodę dla najbardziej zaskakująco brzmiącej konstrukcji roku, prawdopodobnie już teraz wiedziałbym, że Sonneteer Alabaster znajdzie się w ścisłym gronie pretendentów do tego wyróżnienia. Zaskoczył mnie nieprawdopodobnie, ale zdecydowanie pozytywnie. Jest to już kolejna konstrukcja zaprzeczająca stereotypowi tranzystorowego stylu brzmienia. Co to oznacza? Że osoby obawiające się z jakichś względów inwestować we wzmacniacz lampowy, ale lubiące typowy dla lamp styl brzmienia mogą spokojnie kupić tranzystorową konstrukcję, opierając swój wymarzony system stereo właśnie na modelu Alabaster. Wzmacniacz ten dzięki otwartej i nieskrępowanej średnicy oraz niezwykle bogato brzmiącemu zakresowi wysokich tonów potrafi przykuć do fotela na długie godziny. Znane Wam nagrania otrzymają sporą dawkę ciepła i słodyczy, ale też zabrzmią tak jedwabiście i gładko, jakby ktoś odfiltrował je w studiu z wszelkich brudów i chropowatości. Alabaster nie jest konstrukcją o neutralnym brzmieniu, ale w tym właśnie tkwi jego siła, bo kształtuje brzmienie we własnym, niebywale atrakcyjnym stylu, któremu mało kto się oprze. Przyznam się, że ja nie oparłem się jego urokowi i pokochałem ten wzmacniacz na zabój.
Werdykt: Sonneteer Alabaster
Czytaj testy z tego wydania
- Block C 250, Block V 250
- BOOM Swimmer
- Dali Rubicon 6
- Einstein Audio The Tune
- Electrocompaniet ECG 1/ECP 2
- Hegel H360
- Jamo S 526 HCS
- KBL Sound Zodiac
- Krüger&Matz Passion 5.0
- Melodika MDP Purple Rain
- Octave V 80 SE
- Oppo PM-3
- Paradigm Prestige 1000SW
- Pioneer U-05
- Roksan Oxygene
- Sennheiser HD 471
- Sonneteer Alabaster
- Tannoy Revolution XT 8F